Znajdujesz się™ na archiwalnej stronie Instytutu Grotowskiego działają…cej do 21 marca 2016. Aktualna strona dostę™pna jest pod adresem: www.grotowski-institute.art.pl.
Instytut im. Jerzego Grotowskiego
  • Polish
  • English
Rynek-RatuszBrzezinkaNa Grobli
                                                              
Materiały do Medei
Kino Mistrzów: Anatolij Wasiljew

12 grudnia {środa} 18:00
Sala Kinowa
Wstęp wolny

Przed projekcją Jolanta Góralczyk przeczyta polski przekład tekstu

60’, premiera: 2002, reżyseria: Anatolij Wasiljew, aktorka: Valérie Dréville
Spektakl w języku francuskim



Pierwsze wersje spektaklu Materiały do Medei według Heinera Müllera powstały w 2001 roku, z okazji Olimpiady Teatralnej w Moskwie i w Académie Expérimentale du Théâtres w Paryżu; ostateczną wersję zaprezentowano w 2002 roku podczas Festiwalu w Awinionie.
Oczom widzów ukazuje się zawieszony na środku wielki ekran. Trwająca w ciszy projekcja przedstawia morze, fale bijące o brzeg – odczuwa się obecność nieskończonego horyzontu, uporczywą oscylację obrazów, delikatny zawrót głowy… Natarczywe pożądanie, nieopanowana namiętność, której echo odbija się w nas wszystkich, tak dobrze rozpoznawalne pod postacią choroby morskiej i mdłości na huśtawce. W tę przestrzeń wkracza aktorka, Valérie Dréville. Ma na sobie sukienkę o prostym geometrycznym wzorze, w niebieskie, żółte i zielone kwadraty. To królowa Kolchidy. Nie olśniewa pięknością, ale to istota niezwykle delikatna, krucha… Jasnobrązowe włosy, blada skóra, wąskie nadgarstki i wątłe kończyny. Siada naprzeciw ekranu i rozpoczyna długi monolog skierowany do zdrajcy Jazona. Po lewej stronie widać białą emaliową miskę – jeden z tych przedmiotów, które są niezwykle funkcjonalne, a zarazem przerażające – przedmiot, którego wolimy w codziennym życiu unikać, którego miejsce jest w gabinecie lekarskim albo na fotelu dentystycznym. Pojemnik na zużyte bandaże, brudne chusteczki, bawełniane waciki przesiąknięte krwią. Po prawej stronie widzimy szklane naczynia i pudełka – współczesne pojemniki z kosmetykami albo wiekowe flakony na pachnidła i olejki. Medea siedzi naprzeciw nas. Zdejmuje pokrywkę, szybkim ruchem wyjmuje z pudełka porcję kremu i nakłada na twarz, na gardło. Kobieta, która nienawidzi się starzeć, usiłuje ocalić resztki przemijającego piękna? Niezupełnie… Nakłada krem w bardzo osobliwy sposób, jego warstwa jest zbyt gruba, zbyt nierówna – krem nie jest zbawiennym namaszczeniem, ale układa się w warstwy tynku, wapna, które zaczynają schnąć na skórze.

Monolog toczy się nieprzerwanie, w niezmiennym rytmie, przy głośnych dźwiękach młotka, które przypominają bicie naszego własnego serca, jak falliczna energia seksualnego zbliżenia, jak fala, która nieustannie uderza o brzeg. „Jesteś mi winna brata”, twierdzi uparcie. Osobliwy wyrzut, tak bardzo niesprawiedliwy, tak trudny do zniesienia. Czyż to nie ona, królowa Kolchidy, zabiła chłopca i pokroiła jego ciało na kawałki? (Na ekranie widać mewy, szukające zdobyczy pośród fal.) Później, po Apsyrtosie, był Pelias, któremu obiecała wieczną młodość, do której droga prowadzi przez śmierć: nie po raz pierwszy posłużyła się nożem... Teraz rozpina powoli sukienkę. Nadal mówi, czyni wyrzuty, wspomina. W końcu siedzi zupełnie naga, z nogami rozchylonymi ostatnim porywem namiętności.

Sukienka leży w misce. Jest sucha. Jej ręka wyciska z niej wodę. Do kubła ze śmieciami, pomiędzy brudne skórki od bananów, spływają brudy byłych przyzwyczajeń i odrzuconych konwencji, wszystkie historie z jej przeszłości. Tu jest płomień, który zaczyna płonąć, płomień, który pochłonie ostatnie ślady więzi i związków, które uległy rozkładowi. Z tego samego magicznego pudełka wyciąga strzępy białej gazy, przyczepia je do swoich piersi i obnażonego brzucha: można sobie wyobrazić, że pod podartymi bandażami kryje się mnóstwo małych ran. Nagie ciało jako mapa, plan przyszłych cięć i przeobrażeń. Nagie ciało jako mumia, gotowa do złożenia w sarkofagu, jako nowe, lśniące ciało węża, dostrzegalne przez strzępy martwej skóry. Wśród krewniaków Medei były węże – opiekunowie podziemnych wód…

Po zakończeniu przedstawienia na długo zapada w pamięci widzów nie morderstwo dzieci (dwie lalki wypchane ryżem zostają rozerwane i wrzucone do ognia), szał wściekłości znieważonej kobiety czy przerażająca zemsta, ale to, że stajemy twarzą w twarz z rozwijającym się w naszej obecności starożytnym mitem. Morze na ekranie poszarzało, pokrywa je popiół wypalonych namiętności, ale nawet spod jego matowej powierzchni promieniuje czerwień. Morze, które wypiło zbyt wiele krwi – zbyt wiele, by było ją w stanie przetrawić i rozpuścić. Medea wciąż tam jest, spogląda na nas nieruchomym wzrokiem spod ciężkich, wężowych powiek. Medea, gotowa, by wślizgnąć się w nowe życie (nadal będzie poślubiać herosów, urodzi następnego syna, a nawet zostanie w Hadesie żoną Achillesa). Idzie dalej, nie potrafi się zatrzymać. Nie wylewa łez nad przeszłością, nie odczuwa strachu. Odrzuciła zużytą skórę, wypełniła rytuał oczyszczenia, spaliwszy swą poprzednią naturę. To ktoś, kto – przywołując tekst Müllera – może powiedzieć o sobie: „Ani mężczyzna Ani kobieta”. Ktoś, kto zapomniał całą przeszłość – ale dopiero po przejściu przez płomień. (Natasza Isajewa)